X

Niedoceniony przeciwnik – koan

– Nie, nie chodzi o to droga Klotyldo, że mam jakieś kompetencje a nawet, że niektóre mam na tak zwanym wysokim poziomie. – Rzekł B’Ozon Niepogodny, zwany Mistrzem Przywołań. – Nie chodzi również o to, że pomimo słusznego wieku zachowałem jako taką sprawność ciała i całkiem niezłą umysłu. Nawet nie rzecz w tym, że jadłem chleb na czterech kontynentach i wszędzie stoczyłem walki z szamanami, którzy chcieli mnie wypróbować. – B’Ozon docisnął podeszwę do gardła wiedźmy tak silnie, że niemal straciła oddech. Lewą dłoń a w zasadzie kciuk i cztery silne palce trzymał zaciśnięte na gardle jej pomocnika, niejakiego Szwacza Męczywody, zaś prawą na rękojeści zakrzywionego majchra, który wyrwał z rąk drugiego pomocnika wiedźmy, zwanego Pralinką. Ostrzem podparł dolną powiekę Pralinki, który podobnie jak pozostała dwójka zastygł w bezruchu, najwyraźniej obawiając się, że B’Ozon Niepogodny, na serio mógłby pozbawić go oka. Powagę sytuacji wzmacniała przemowa starego.

– Długo nad tym myślałem. – Kontynuował Mistrz Przywołań. – Po pierwsze, jeśli ktoś mnie zmusza do bicia, to biję tak, żeby bolało i na tyle silnie, żeby już więcej nie próbował.

Nagle, w jednej chwili dwoma gwałtownymi, krótkim sztychami noża dźgnął Pralinkę w bok i Szwacza w nadgarstek. Ostrze przejechało ze świstem przecinając żyły Szwacza w chwili, gdy Pralinka ze zdziwieniem obserwował powiększającą się plamę krwi na koszuli. Wolną ręką, wciąż w prawej trzymając nóż, Ozon chwycił wiedźmę za włosy i przystawił ostrze do jej bujnych pukli. No cóż, nie od teraz wiadomo, że moc czarownic w dużej mierze zależy od włosów.

– Zwiń koszulę i mocno uciśnij miejsce trafienia, Pralinka. – Rzekł B’Ozon znów nieco poddusiwszy szarpiącą się Klotyldę. – A ty, zdejmij pasek Szwacz i zaciśnij go powyżej nadgarstka. Zróbcie jak mówię, inaczej się wykrwawicie i zanim skończę, co mam do powiedzenia, będziecie leżeli tu nieprzytomni a po chwili martwi. Potem was pozszywam.  

Nogą podsunął krzesło wciąż krępując ruchy czarownicy, usiadł i posadził sobie wiedźmę na kolanach, jak sadza się małe dziewczynki.

– Po drugie lubię się dzielić, tym co mam ale daję z własnej woli. Nie cierpię pazerności i nielojalności. Po trzecie gram w gry, w które zawsze wygrywam. Inaczej nie gram. Nawet nie chodzi o to, że jestem mądrzejszy, sprytniejszy, że potrafię poskramiać i przywoływać demony, poznawać przyszłość i wchodzić gdzie zechcę w czasie, gdy gospodarz smacznie śpi. Rzucam i odwołuję klątwy, jak wszyscy, którzy potrafią to robić, może nieco sprawniej. Wiesz co czyni mnie tak wyjątkowym i niepokonanym, Klotyldo? – Spytał i puścił czarownicę. Po prostu zsunął ją z kolan i wypchnął na środek izby. Trzymał w ręku jednak jej różdżkę i długi pukiel włosów, co dawało mu władzę nad wiedźmą.

– Masz pakt z demonami, stary diable! – Syknęła Klotylda.   

– To oczywiste. Nie możesz tańczyć z demonami, jeśli nie szanujesz ich reguł, zwłaszcza zasad tej najmożniejszej, najsilniejszej, rzekłbym – definitywnej, Wielkiej Przyjaciółki, z którą się przyjaźnię od lat. Rzecz w tym, że prawie wszyscy, od których się uczyłem…umarli. Moi mistrzowie to trupy. Moim krewni to nieboszczycy. Moim przyjaciele zmarli. Nauczyciele, zwierzchnicy, przewodnicy, przeciwnicy albo stoją nad grobem albo są nieżywi. I widzisz to mnie czyni cholernie doświadczonym i jeszcze bardziej niż cholernie: wolnym, silnym, autonomicznym, samodzielnym, udzielnym i praktycznie…co mi może zrobić taka młokoska jak ty, adolescentka, półamatorka, świeżynka? Zabić mnie? – B’Ozon Niepogodny zaśmiał się ale tak jakoś strasznie, okrutnie, niepokojąco i potwornie, że nawet wiedźmę przeszedł dreszcz. – Mnie? – Znów ten śmiech. – Mnie, tancerza Wielkiej Pani, Ostatecznej Towarzyszki Ostatniego Oddechu? Mnie, żałobnika, który żyje wśród cieni, tych, którzy żyli? Idź i powtórz swoim siostrom wiedźmom i pomniejszym czarodziejom, żeby omijali mój dom z daleka. Jeśli kogoś potrzebuję, sam go znajduję. Wynocha! Nie pozszywam was, rozmyśliłem się. Milę stąd mieszka zielarka, jak się pospieszycie, zanim stracicie przytomność, dotrzecie do niej. A twój pukiel i różdżkę zatrzymam wiedźmo albo…spalę w kominku. No cóż, wtedy twoja moc osłabnie. Jeszcze nie zdecydowałem, co zrobię. Żegnam!  

Maciej Bennewicz: Założyciel i pomysłodawca Instytutu Kognitywistyki. Twórca podejścia kognitywnego m.in w mentoringu, tutoringu, coachingu oraz Psychologii Doświadczeń Subiektywnych. Artysta, pisarz, socjolog, wykładowca, terapeuta, superwizor.
Podobne wpisy