Na początku drugiej klasy liceum koleżanka przyniosła, na tak zwaną lekcję wychowawczą, analogową, winylową płytę Pink Floyd „Dark side of the moon”. Szkoła należała do najlepszych w mieście, dlatego posiadała na wyposażeniu całkiem niezły gramofon jak na tamte czasy. Byłem dosłownie powalony muzyką. Nigdy w życiu nie słyszałem niczego bardziej poruszającego, wspaniałego, doskonałego. Po wysłuchaniu „Time”, „Money” oraz „The Great Gig in the Sky” – dziewczyna opowiedziała o swojej fascynacji zespołem, o jego początkach i o muzykach.
***
Byłem poruszony. Poruszony, ale biedny, pochodziłem z biednej rodziny, mieszkałem w biednej dzielnicy komunalnych domów, ubierałem się skromnie, na boisku biegałem w dziurawych trampkach – nie w PEWEX-owskich adidasach – a w domu mieliśmy zaledwie radio i biało-czarny telewizor. Żadnego magnetofonu, żadnego gramofonu i żadnych płyt. Jakiś czas po pamiętnej lekcji, na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku zobaczyłem tę płytę, nierozpakowaną, w nowiutkiej folii a obok stał, dopiero co wydany w Anglii, dwupłytowy album „The Wall”.
***
Handlowano tam wszystkim a nieocenieni marynarze przywozili z portów całego świata prawdziwą kawę, prawdziwą czekoladę, prawdziwe sardynki w puszkach i płyty niezliczonych zespołów, które wtedy podbijały świat. W Polsce zaczynał się właśnie kolejny kryzys a epoka Gierka odchodziła w niepamięć. W sklepach zaczynało brakować podstawowych towarów. Za rok miały pojawić się kartki, czyli swego rodzaju dodatkowe pieniądze limitujące zakup niemal wszystkich produktów – od benzyny, po kiełbasę i wódkę.
****
Jeden egzemplarz winylowej płyty Pink Floyd kosztował tyle, co miesięczna pensja mojego ojca, pracownika jednej z rozlicznych fabryk mego rodzinnego miasta. Podwójny album „The Wall”, wydany dopiero co, wart był tyle, ile dochody całej rodziny.
***
Wiele lat potem, na jakimś portalu odnalazła mnie inna koleżanka z klasy. Byłem zaskoczony, że mnie pamięta, bo po drugiej klasie wyrzucono mnie z tej szkoły z kretesem. Stałem się uczniem zbuntowanym a przez to krnąbrnym, co gorsza wagarującym i wyniki poleciały na łeb na szyję, w dół. Szkoła chciała mnie wyprasować i wypastować a potem jeszcze uklepać a ja cóż…dziecko niepasujące do elitarnego środowiska, wciąż czujące się gorzej od wszystkich dokoła, jako jedyną obronę obrałem bunt.
***
Koleżanka, na tym w portalu, wtedy, wiele lat później zidentyfikowała mnie jako tego chłopaka, który nie lubił, a wręcz krytykował, Pink Floyd. Tak, tak było. Jakże mogłem oficjalnie kochać mój ukochany zespół, jeśli wiedziałem, że moich rodziców nigdy nie będzie stać na zakup choćby jednej ich płyty, nie mówiąc o gramofonie, wzmacniaczu i kolumnach. Dlatego musiałem zabić swoją miłość. Zabijałem w ostentacyjnej niechęci i krytyce. Na każdym kroku podkreślałem „jaka to beznadziejna muzyka”. Różne „miłości” zabijałem potem z równą skutecznością.
Odpisałem koleżance jak to było naprawdę ze mną i zespołem Pink Folyd ale nie zrozumiała a może zrozumiała aż nadto dobrze. Może i sama miała podobne doświadczenia? W każdym razie nie odezwała się więcej.
***
Potem, w epoce kaset, płyty cd i tysiąca różnych odtwarzaczy, iTunes’ów i Spotify’ów zgromadziłem chyba całą dyskografię Pink Floyd. Najczęściej słucham ich muzyki w samochodzie, bo głównie wtedy mam na to czas. W zeszłym roku na urodziny dostałem wypasiony gramofon, dokupiłem do niego niezłe kolumny i oczywiście płyty analogowe Pink i Floyd i…dotąd nie wyjąłem gramofonu z pudełka. Wymawiam się brakiem czasu, zapracowaniem, koniecznością dokupienia specjalnej szafki i takimi tam…racjonalizacjami. Wiem, że to skutek „zabijania miłości”.
***
To, co raz zostało unicestwione w naszej pamięci – talenty, miłości, marzenia, tęsknoty, potrzeby – trudno potem odbudować. Dlatego powtarzam moim klientom, pacjentom, współpracownikom – nie zabijaj swoich miłości, nie odkładaj marzeń na później, nie niszcz w sobie pasji. Nie rób tego ani sobie ani swoim dzieciom. Na czym polegał błąd sprzed prawie pięćdziesięciu lat? Nie, nie na tym, że moi rodzice byli biedni, ale, że wysłali swojego dzieciaka, czyli mnie, do elitarnej szkoły, do której wtedy chodziły dzieci bogaczy. Do szkoły, do której kompletnie nie pasowałem. Ponadto nie dawali mi wsparcia. Zewsząd czułem nacisk i ze strony szkoły i ze strony rodziców i…zabijałem swoje talenty, pasje, miłości.
***
Nie zabijaj swoich miłości, nie odkładaj marzeń na później, nie niszcz w sobie pasji. Nie rób tego ani sobie ani swoim dzieciom, bo potem za żadne pieniądze tego nie odkupisz. A nieszczęśliwi, wyprasowani i wypastowani przez system prasują, pastują i uklepują potem innych, sądząc, że to jedyny właściwy sposób na życie.
***
Niech żyje Pink Floyd…i David Gilmour! Niedawno miał 76 urodziny i wciąż gra!
Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!