z cyklu opowieści kruka Euzebisza
– Słyszałem, że odwiedziła cię wczoraj wiedźma.
– Owszem, ale nie zrozumiała mojego przesłania. Rozumie tylko język siły, jak większość. – Rzekł kruk Euzebiusz, czarownik – do swego przyjaciela, mistrza kowalskiego Walentego Kowalskiego, który we wsi, z powodu deficytu kadr, pełnił też rolę grabarza, oraz (doraźnie) producenta trumien.
Od pewnego czasu kruk przyjmował postać ludzką, a także rolę miejscowego weterynarza. Najwidoczniej tęsknił zarówno do kontaktu z ludźmi jak i zwierzętami. Efekty miał znakomite, gdyż ufały mu wszelkie istoty – jedne widząc w nim kruka, inne widząc weterynarza, a jeszcze inne czarodzieja. Znakomity manewr marketingowy.

– A jakie było twoje przesłanie? – spytał kowal Kowalski.
– No cóż. Jestem w takim okresie życia, że niemal wszyscy moi mistrzowie, nauczyciele, wychowawcy. a także rodzina, przyjaciele i…dawni wrogowie nie żyją, są nieboszczykami, umarli, oddali ducha, powędrowali do Elizjum, popłynęli do Avalonu, kopnęli kopytami o glebę. To wiele zmienia w życiu człowieka, a co dopiero w moim fachu, że się tak wyrażę…magicznym. Moja przeszłość odeszła wraz nimi. Mam coś w rodzaju czystej karty.
– I co ona na to? – Kowal zastanowił się i po chwili dodał: – One teraz wszystkie, te ludzie, myślą targetami, projektami, biznesami, im ple men ta cja mi – przesylabizował – efektywnością korporacyjną, wynikami, ebitami. Nie pogadasz z nimi. Nic nie rozumieją, a kiedy przychodzi trzeci krzyżyk, czwarty nie mówiąc już o tym, gdy milowymi krokami zbliża się piąty – wariują. I co ona na to? – Walenty powtórzył.
– Wiedźma przyszła, rzecz jasna po zaklęcie młodości, sądziłem, w pierwszej chwili, że przyszła po zaklęcie mądrości, dałbym z chęcią. To sama przyjemność obdarzyć kogoś mądrością. Ale ona swoje: nie chce mądrości, na co komu mądrość, chce młodości. – Euzebiusz zamieszał cienkie piwo w dzbanie, nalał i stwierdził: – W każdym razie skończyło się jak zawsze: przemocą. Byli bez szans. Cholerni amatorzy. Pociąłem ich nożami, które ze sobą przynieśli. Niejaki Pralinka i Szwacz Męczywoda. Głupki. Wymachiwali ostrzami jakby odganiali się od komarów aż w końcu majchry powypadały im z koślawych łapsk. Ze strachu pogubili nawet czapki zwłaszcza gdy na moment stałem się krukiem. Bez szans. – Kruk zaśmiał się, a może nawet zakrakał.
– Bez szans, jasne. – Przytaknął kowal Walenty. – Ale ty mi wytłumacz Euzebiuszu czcigodny, o co chodzi z tymi zgonami, bo nie bardzo rozumiem? Może twoje przesłanie jest…nie zrozumiałe, coś z nim jest nie tak? Bez urazy, ale chowałem własnoręcznie setki umarlaków, kilku sam wpędziłem do grobu, nierzadko jednym ciosem młota i póki żyję nie za zbytnio się zastanawiam ja, czy to aby nie moja kolej na spotkanie Ostatecznej Towarzyszki Ostatniego Oddechu.

– Ty mnie nie pytaj kowalu, tylko sam pomyśl. Wielka OTOO, Ostateczna Towarzyszka Ostatniego Oddechu, Wielka Tancerka Danse Macabre, przyjdzie w porę, zawsze przychodzi w porę. Ty lepiej się zastanów, co to za sytuacja, gdy wokół ciebie nagle nie ma nikogo, kto by reprezentował przeszłość, twoją przeszłość, twoją historię? Sam sobie odpowiedz, co to zmienia? – Stwierdził kruk Euzebiusz w ludzkim ciele.
– Ten stan, jak żeś orzekł magu, daje ci ogromną moc, to pewne. Sam, samotny, sam na sam z OTOO, z WTOTO Wielką Tancerką Ostatniego Tańca Oportunistów. Inni się tego boją, a ty nie, więc coś w tym jest? Ale co? Nadal nie wiem. W każdym razie wiedźmę, tę Lily Allison Medison bardzo nastraszyłeś, więc może jednak zrozumiała twoje przesłanie?
– Przyszła do ciebie? – Zainteresował się kruk czarodziej.
– Rzecz jasna. Dawała sporą sumkę abym tu się pojawił z moim młotem i zaproponował ci ugodę. – Walenty zaśmiał się radośnie i machnął od niechcenia młotem na długim trzonku. Na około był to młotek zaledwie pięciokilogramowy, jeden z tych lżejszych. Gdy młotek w mgnieniu oka zmienił się w kawałek powroza, kowal Kowalski tylko się uśmiechnął.


Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!
