Wódz plemienia Odżibwe mądry, stary, czcigodny Willow Willson Raven Claw, co tłumaczą – Wierzba Willson Kruczy Pazur, przybył do miasta Barrie nad zatoką Georgian Bay. Przybył łodzią kanoe jak to miał w zwyczaju. Był sprawnym, krzepkim, choć już dojrzałym mężczyzną.
Wody jeziora Huron szeptały do niego. Fale jeziora Ontario kołysały do snu, gdy był chłopcem. Wśród fal jeziora Erie szybował jak kruk, pływał jak łosoś, tańczył jak wiatr. Znał je wszystkie – zatoki i mielizny, wiry i głębiny, znał każdą z trzydziestu tysięcy wysp a było ich więcej, choć zwykło się wymieniać tę właśnie cyfrę. Tańczył na tysiącu wysp i na stu tysiącach przybrzeżnych skał postawił swoją stopę.
W Barrie zamierzał odebrać część do silnika szybkiej łodzi, którą przewoził turystów ciekawych tego zakątka świata. Ostatnimi czasy najczęściej byli to bogaci Rosjanie i Chińczycy, rzadziej Niemcy lub Brytyjczycy. Bywali Meksykanie, Finowie a nawet Japończycy, najrzadziej Amerykanie. Jednakże klątwa, która spadła na licznych białych, wirus, jak na ironię nazwany koroną, pokrzyżował wszelkie turystyczne plany i branżę w zasadzie unicestwił z dnia na dzień.
Teraz klientami wodza stali się na powrót Amerykanie i Kanadyjczycy a zarobek pochodził głównie z przemytu. Wobec lockdawnu i niemal zastopowanej logistyki w setkach branż i tysiącach firm przemyt stał się żywą gałęzią gospodarki. Przemycano wszystko, czego nie można było przewieść legalnie, czyli w zasadzie w ogóle – od syropu klonowego, po śruby ocynkowane, ser, piwo i rzecz jasna mocniejszy alkohol. Pieniądze płynęły szerokim strumieniem. Już można było odremontować szkołę i świetlicę dla starszej młodzieży. Można było myśleć o stypendium dla uzdolnionych dzieciaków Odżibwe.
Willow Willson Raven Claw jak nikt inny znał przecież zatoki i mielizny, ukryte przystanie i zagubione drogi. Miejsca, którymi szybciej przepłyniesz łodzią kanu niż motorówką. Wiedział, którymi szlakami pływa straż przybrzeżna i w jakich porach dnia i nocy nie dostrzeże małych, zwinnych kanu, za to popędzi za szybką łodzią, jak głupi lis za mądrym królikiem.
Dlatego Wierzba Willow Kruczy Pazur codziennie wznosił ramiona ku niebu z wdzięcznością. Jego tańce i modły do Gichi-manidoo Wielkiego Ducha zostały wysłuchane. Dziękował boskiemu echu, że dało Ameryce takiego prezydenta, który psuł w jednym miejscu aby w innym lud Odżibwe mógł wiele naprawić. Przy każdym pełnym księżycu modlił się i tańczył na wyspie MacKinac na jeziorze Huron tam, gdzie była siedziba Gichi-manidoo. Jego modły zostały wysłuchane. Głupota dosięgnęła białych i przybrała kształt wirusa, a dzięki ich głupocie i pazerności jego lud mógł wreszcie odetchnąć, zaznać spokoju, doświadczyć dostatku.
Zło to brak echa, brak odpowiedzi na wezwanie Wielkiego Głosu. To nie ja wzywam Głos, to Głos wzywa mnie – mawiał wódz. Prapradziadowie ogłuchli. Nie usłyszeli Wielkiego Głosu. Wierzba Willow Kruczy Pazur dobrze to wiedział. Całe szczęście biali obecnie ogłuchli natomiast Odżibwe słuchali, słyszą i usłyszeli Wielki Głos.
Cisza i hałas. Dwa rytmy. Cisza przegania głupi hałas. Dlatego łódź należało wyciszyć, zwłaszcza dwa potężne silniki aby ciszej podpływać do brzegu nocą a kiedy trzeba – ryknąć z obu dysz, by zwabić straż przybrzeżną.
Odebrał nowe tłumiki w zaprzyjaźnionym warsztacie i postanowił coś zjeść w barze na nabrzeżu. Restrykcje nieco zelżały. Od kilku dni można było jeść w restauracjach i przebywać w barach. Dziś darmowy pokaz flamenco soleá – przeczytał. Wstęp tylko dla 30 osób z powodu pandemii. Pokaz tańca andaluzyjskich Romów. Andaluzja? Zastanowił się i sprawdził w ulotce a potem w internecie.
Wszedł z ciekawością. Znał właściciela, dla którego również szmuglował od czasu do czasu jakieś skrzynki i kartony, dlatego bez problemu dostał miejsce przy samej scenie. Kiedy usiadł przy stoliku – na małym podwyższeniu pojawiła się tancerka i tylko jeden gitarzysta, i jeden pieśniarz. Pod sufit wzbił się pierwszy dźwięk, pierwszy akord.
Kobieta wirowała wybijając rytm obcasami. Pieśń, to wznosiła się, to opadała jakby w czerwonej sukni zaklęty był czas, jakby w głosie mężczyzny wybrzmiewały wszystkie tajemnice wszechczasu.
Wtedy stary, mądry wódz zrozumiał, że świat jest jednością. Usłyszał głos samego Manidoo i choć nie rozumiał słów, wiedział, że taniec kobiety i śpiew mężczyzny są tym samym śpiewem i tańcem, które jego plemię wykonywało od niepamiętnych czasów. Wiedział również, że ów niespodziewany taniec był błogosławieństwem. Świat jest jednością. Gdziekolwiek jesteś, Wielki Duch mówi do ciebie tym samym językiem, choć z pozoru innym.
Wstał i zaczął tańczyć podchwytując rytm. Wtedy tancerz i tancerka stali się jednym głosem i jednym rytmem – Andaluzyjska Cyganka i stary wódz Odżibwe. Wirowali.
Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!