nadzieja czy obsesja?

koan

Nadzieja czy obsesja – koan

– Miałem pana nie pytać, komisarzu, ale spytam, a co mi tam. – Nadpatrycjusz napełnił po brzegi szklankę komendanta, szefa miejscowej policji.

Pili…wodę mineralną, według etykiety naturalnie gazowaną z oligoceńskich źródeł, czyli z kranu miejscowego biznesmana, który zbił krocie na niby górskiej wodzie gazując kranówkę. Początkowo firma, czyli kran, mieścił się w garażu, ale stopniowo przedsięwzięcie rozrosło się zwłaszcza po ogłoszeniu przez magistrat, że kranówkę należy gotować i filtrować przed spożyciem, gdyż jest niegroźnie zażelaziona. Ludność rzuciła się masowo do wykupowania wody butelkowanej, rzecz jasna nie zdając sobie sprawy, że kupuje kranówkę. W dodatku patriotyzm lokalny nakazywał kupowanie wody pod jednoznaczną nazwą „Nasza”. Choć ludziom kojarzyła się z naszością, czyli swojskością a nawet wspólnotą, w istocie nasza oznaczało przede wszystkim intratny biznes, wspólnotę ograniczoną do kilku cwaniaków. Takie czasy, taki klimat.   

Obaj, Komendant i Nadpatrycjusz, byli rzecz jasna udziałowcami wodnego biznesu przy okazji dbając, aby kranówka rzeczywiście nie była zażelaziona i nadawała się do spożycia. Szwindel szwindlem, ale epidemia jakiegoś duru brzusznego nikomu nie byłaby potrzebna. Dlatego też do spółki wodnej wciągnięto również szefa filtrów miejski. Być może z tego też powodu firmę w końcu nazwano ironicznie: „Butelka na Czterech. Wody mineralne”  

Komendant policji, co było powszechnie wiadome, był niepijącym alkoholikiem o lat czternastu, w dodatku niesłychanie zaangażowanym w ruch trzeźwości. Dlatego nawet sam Nadpatrycjusz udawał przed nim, że nie pije, może nie tyle w ogóle, co z pewnością w pracy.  

 – O co miał mnie pan nie zapytać, Nadpryncypale czcigodny i w dodatku w końcu chce się pan zapytać? – Spytał komisarz i dodał po chwili niezręcznego milczenia, które oznaczało, że jednak Nadpatrycjusz waha się z zadaniem pytania, coś rozważa, coś powstrzymuje a może nawet dusi w sobie. – Jak wiadomo udzielanie odpowiedzi na pytania to moja specjalność, rzekłbym: służba. Nie po to utrzymujemy z kasy naszej wspaniałej miejscowości tak liczną sieć agentów i szpicli, żeby nie wiedzieć a dokładniej żebym ja nie wiedział a tym samym pan, wasza czcigodność, coo w trawie piszczy. Bo przecież co ja wiem, to również pan wie, drogi Nadpatrycjuszu. – Uzupełnił komendant.

Komendant kochał swoją pracę. Donoszenie; prowokowanie; spiskowanie; zakładanie kotłów, czyli pułapek; sprawdzanie źródeł; śledzenie; podsłuchiwanie; wszelkie działania operacyjne – to był jego żywioł. Odkąd nie pił, uważał, że tylko silna wola ma znaczenie. Zatem, gdy ktoś śledzony i potem szantażowany ulegał na pierwszym przesłuchania i zgadzał się, powiedzmy, donosić na innych, komendant wcale nie poczytywał sobie tego za sukces. Uległość, lęk, oportunizm, nielojalność, zazdrość – normalne ludzkie sprawy. Szantażowany ulega. Torturowany przyznaje się. Przekupywany daje się przekupić.

Jednakże uruchamiając perfekcyjny aparat inwigilowania obywateli w istocie Komendant realizował misję. W gruncie rzeczy szukał wyjątku, perły, nieskazitelnej osoby, która nie ulegnie, nie ugnie się, nie podporządkuje. Miał się za kogoś w rodzaju Jana Chrzciciela – chrzcił prowokując i tym sposobem szukał osób nieskazitelnych. Jak dotąd nie znalazł a należał do osób bardzo sumiennych. Każdy, jak dotąd, mieszkaniec miasta, który wpadł w trybiki machiny policyjnej kierowanej przez Komendanta, ulegał, donosił, podsłuchiwał i w zasadzie bez dłuższych perswazji wykonywał większe lub mniejsze prace zlecone przez swego oficera prowadzącego. A to kogoś podkablował a to innego ośmieszył podrzuconym zdjęciem, to znów puścił plotkę a jeszcze innym razem zrobił dwuznaczne nagranie.

– Domyślam się – odezwał się Komendant widząc przedłużające się wahanie Nadpatrycjusza – że chodzi o pana słynne już w całym mieście pytanie: jaką jedną rzecz bym zmienił, gdybym mógł? Odpowiem z chęcią. – Zadeklarował Komendant widząc lekkie skinienie głowy Nadpatrycjusza. – Zmieniłbym siebie. Całkowicie. Wykonuję obsesyjnie obsesyjną pracę, zamieniwszy jeden nałóg na inny. Ze szpiclowania uczyniłem sens pracy, co tam pracy, życia! Zatracam się. Zatracam się, gdyż w gruncie rzeczy siebie nie lubię. Znam swoje wady aż nadto. Szukam sprawiedliwych w niesprawiedliwym świecie i choć wiem, że nie mam szans na ich znalezienie, dalej obsesyjnie szukam, rzecz jasna wodząc innych na pokuszenie. Sądzę, że albo nadzieja trzyma mnie przy życiu albo obsesja, jak z resztą większość ludzi. A pan jak sądzi, Nadpatrycjuszu? Nadzieja czy obsesja? 


Zamów najnowszą książkę!

Światło w mroku. Jak pomagać sobie i innym w obliczu lęku i traumy wywołanych wojną?. - Maciej Bennewicz, Anna Prelewicz
Udostępnij:

Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!

Wolna i szczęśliwa. Jak wyzwolić się z toksycznego związku. - Maciej Bennewicz, Anna Prelewicz
Udostępnij:

Maciej Bennewicz

Założyciel i pomysłodawca Instytutu Kognitywistyki. Twórca podejścia kognitywnego m.in w mentoringu, tutoringu, coachingu oraz Psychologii Doświadczeń Subiektywnych. Artysta, pisarz, socjolog, wykładowca, terapeuta, superwizor.