Burmistrz trzepnął papierami o kant stołu i rzekł:
– I chcesz powiedzieć, że po pierwsze nie wiadomo skąd ta franca pojawiła się u nas, a po drugie, że nie można jej rozpoznać dopóki ludzie nie zaczną rozdziawiać gęb, jak hipopotamy, a po trzecie, że nie wiadomo jak to leczyć?
– Niestety tak, Wasza Ekscelencjo. – Odpowiedział Naczelny Lekarz Miasta doktor Pypeć. – Na razie wiemy tyle, że epidemia ziewania jest niegroźna dla zdrowia ale bardzo upierdliwa, że się tak wyrażę, gdyż w ciągu godziny obserwuje się nawet do czterdziestu pięciu ziewnięć.
– No to niech ziewają, a co tam. Nawet nie musimy tego komentować. Ludzie zawsze ziewali. W ostateczności zwalimy to na pogodę i niskie ciśnienie. – Burmistrz wzruszył ramionami.
– No niestety, Ekscelencjo, bardzo mi przykro ale władze innych miast już histeryzują z powodu ziewiączki, jak ją nazwano, więc zarażą nas choćby histerią, która może się przerodzić w zbiorową panikę, ponadto ziewanie jest tak intensywne, że u niektórych osób skutkuje wyhaczeniem dolnej szczęki. Przy kumulacji wyhaczeń nasz szpital miejski oraz siedem przychodni nie podołają takiej sytuacji. Mamy w mieście tylko dwóch chirurgów, ponadto doktor Fąfa, starszej daty chirurg, niestety sam jest zarażony ziewiączką. Intensywne ziewanie uniemożliwia pracę w wielu zawodach. Proszę sobie wyobrazić golibrodę z brzytwą lub kominiarza na dachu, nie mówiąc o rzeźnikach z tasakami w rękach i krawcowych z igłami.
– No to mamy problem. Co robić? – Burmistrz zwrócił się do szefa miejskiej policji, kapitana Zuba, który dotąd milczał bawiąc się bębenkiem swego kolta, kaliber 44, który to opróżniał, to załadowywał nabojami.
Kapitan Zub zatrzasnął bębenek, wymierzył w stronę doktora Pypcia, schował broń do kabury i rzekł:
– Niech wszyscy mają na pyskach, to znaczy na twarzach, kagańce, przynajmniej w przestrzeni publicznej.
– Z czego pan się śmieje, Ekscelencjo, jeśli wolno spytać? – Spytał doktor Pypeć.
– Wyobraziłem sobie spanikowany tłum, złożony z obywateli jednocześnie ziewających, w przybliżeniu, raz na minutę. – Zarechotał. – Zostawmy to tak, jak jest, będzie zabawnie. – Znów zarechotał. – A teraz sobie wyobraziłem ten sam tłum w kagańcach. Też śmieszne. – Ziewnął, przestraszył się własnego ziewnięcia. Nalał sobie do szklanki sporą porcję żubrówki, łyknął i natychmiast się uspokoił.
– Nie możemy, Czcigodny Burmistrzu, tego ot tak, zostawić. Poderżnięte gardła przez golibrodów, zderzania wozów i dorożek, wyhaczone szczęki. No tragedia, pandemia, chaos, szturm na banki i sklepy. Nie wiemy co robić? Nie wiemy czym to leczyć? Nie wiemy jak ziewiączka szeroko się rozleje i jak szybko skumuluje? Nic nie wiemy?
– No więc, co robić? – Tym razem burmistrz zwrócił się do swego rzecznika prasowego i piarowca, magistra Lulki.
– Skąd weźmiemy tyle kagańców? – Stwierdził a raczej spytał Lulka.
Ach te pytania, wciąż te pytania, zamiast odpowiedzi.
– Na razie niech wiążą pyski czym popadnie. Kagańce się zamówi i jeszcze na tym zarobimy. Zrobi się obowiązkowy zakup kagańców, gdyż już będą w naszym magazynie. – Stwierdził kapitan Zub.
– A panika i tłum? – Dopytał doktor Pypeć.
– Zakaz wychodzenia. – Zaproponował magister Lulek.
– Siądzie nam handel, transport i ogólnie biznes się wykrzaczy. – Szef policji pokręcił głową.
– W takim razie niech chodzą w łańcuchach – podrzucił magister Lulek. – W miejscach publicznych tylko skuci łańcuchami, maksimum po trzech, w pracy po sześciu. Nie będzie paniki. Porządek zrobi się sam.
– Skąd weźmiemy tyle łańcuchów? – Zastanowił się doktor Pypeć.
– Na razie niech wiążą się w łydach czym popadnie. Łańcuchy się zamówi i jeszcze na tym zarobimy. Zrobi się obowiązkowy zakup łańcuchów po dwa metry na łba, czyli na łydę, gdyż już będą w naszym magazynie. – Kapitan Zub jak zwykle konkretnie podszedł do sprawy.
– No i widzicie, gówno się na tym znamy a już mamy profesjonalny plan. – Ucieszył się burmistrz. – To lubię. Lulek, zwołajcie konferencję prasową na za zaraz. Ogłoszę optymistyczny plan magistratu. Szmaty na pysk, sznury na łydy, panujemy nad sytuacją. Kagańce i łańcuchy w drodze!
– Rekomendowałbym nie nazbyt optymistycznie na początku, Wasza Ekscelencjo, gdyż trzeba trochę postraszyć, żeby potem odtrąbić sukces i tchnąć nadzieję w ciemny lud, pokazując sprawność władzy i Ekscelencji osobiście – zaproponował Lulek. – Sukces bym obwieścił jak już będą kagańce i łańcuchy.
– Dobrze mówicie Lulek. Na początek trochę z kopa a potem sukces. –Burmistrz klasnął w ręce.
– A co ze szpitalami? – Wrzucił doktor Pypeć.
– Jajco! – Zdenerwował się burmistrz. – Wy, Pypeć ciągle tyko o tych szpitalach i wyhaczonych szczękach. To jakieś pesymistyczne jest i defetystyczne, Pypeć. Posada wam niemiła, czy jak?
– Źle mnie Ekscelencja zrozumiał, chciałem tylko spytać, czy w szpitalach też mają wiązać gęby i łydy? – Pypeć się nieco zmitygował i ze strachu ziewnął jednocześnie próbując ziewnięcie ukryć.
– Wszyscy Pypeć, wszyscy bez wyjątku. – Stwierdził Jego Ekscelencja. – A wy Pypeć staniecie obok mnie w pierwszym szeregu i jako pierwsi będziecie dawać przykład swoją obwiązaną gębą i sznurem na łydzie! – Burmistrz uniósł głos. – Zaraz, ale jak ja wygłoszę orędzie z obwiązanym psykiem? – Zastanowił się.
– Bandaż elastyczny Wasza Ekscelencjo. Luźny bandaż i jakoś Pan wybełkocze te parę zdań. – Zaproponował doradca.
– Lulek, nieoceniony Lulek! Macie łeb na karku. Tak zrobimy! Bandaż i wybełkoczę. – Ucieszył się burmistrz.
Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!