Mar Ja Jo La pomyślała albo powiedziała do lustra, jak to miała w zwyczaju:
– Pomarańcze, które dojrzewają na słońcu w miejscu swego urodzenia są najsłodsze. Taka jest teoria. Ponadto dietetycy twierdzą – jedz to, co rośnie na ziemi, na której się urodziłeś. Obce pokarmy nie są dla ciebie. Podobnie słońce sprzyja tylko urodzonym w słońcu a lód tylko tym, których matka wydała na świat w igloo, wśród zamieci.
W takim razie ruszając w ślad za Marco Polo, za Vasco da Gama, Kolumbem lub Magellanem popełniamy błąd niewybaczalny. Ciekawość prowadzi nasze żołądki do nieznanych pomarańczy a one choć słodkie, cudownie dojrzałe na słońcu, nie są dla nas. Nam, ludziom z północy, bliższe kartofle i słotna jesień. Im, ludom z południa, za zimno tu, zbyt ponuro. Tu muszą zgasnąć. U siebie żyją w radosnym tańcu próbując przeczekać dwa, trzy miesiące chłodu, który dla nas jest jak wiosna.
– Zostań – mówi matka do syna. – Zjedz kartofle i razowy chleb. Nie dla ciebie jasna, pszenna bułka i niebezpieczne kobiety o ciemnej skórze i oczach jak węgle.
– Jadę, matko. Muszę. – Mówią, że pomarańcze dojrzałe na słońcu są tak słodkie, że ich smak odurza. Chleby są tak białe, że rozpływają się w ustach. Kobiety zaś są tak uwodzicielskie, że nie mogę spać po nocach na samą myśl o ich uroku.
– Zostań – mówi matka. – Nie jedź. To niebezpieczne.
– Jadę, matko. Muszę, choćby i na zatracenie.
_____________________
Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!