Jan Nowak, dawniej znany jako Jarema Radomysł Słupek, leśny czarodziej, zamieszkał w małym domku na przedmieściu miasteczka Wryć Wielka. Wryć Wielka była miasteczkiem niezbyt wielkim, żeby nie powiedzieć małym a nawet bardzo małym. Dwie ulice; jedno rondo i oczywiście szesnaście sklepów w tym trzy, konkurujące ze sobą dyskonty; osiem banków, również konkurujących; jeden magistrat; jedna poczta; jedna przychodnia; jedna parafia; jeden posterunek policji mieszczący się w dawnej szkole, która rzecz jasna była nikomu niepotrzebna. Taniej, czyli w efekcie drożej jak się po czasie okazało, było dowozić dzieci do odległego Smrycowa, miasta okazalszego od Wryci Wielkiej.
Jan Nowak, dawniejszy mag i mistrz czarodziejski, postanowił schować się, zgubić, wtopić, pozostać nieznanym. Zbyt mu ciążyły ludzka natarczywość i wścibstwo, nieposzanowanie jego prywatności i nachalność, nielojalność i przekraczanie granic. W końcu pełnił służbę publiczną. Wszystkiemu winna była rozpoznawalność, jak sądził, która nieustannie stawiała go do pionu. Poradź, pomóż, doradź, skonsultuj, wyjaśnij, wylecz, wesprzyj, naucz…i to najlepiej za darmo, ty pazerny konowale – słyszał nieustannie.
Dlatego postanowił zniknąć, uanonimowić się. Zmienił nazwisko i podróżując w nieznane zatrzymał się ot, przypadkiem, we Wryci Wielkiej przy odręcznie wykonanym ogłoszeniu: Wynajmę mały domek na uboczu. Tanio. Tylko poważne oferty. Szybko dobił targu z miłą staruszką. Omiótł pajęczyny, rozstawił krzesła, zaparzył ziółka i wywiesił starannie wykaligrafowaną tabliczkę: Porady homeopatyczne. Jan Nowak. Codziennie 9 – 17.
Musiał przecież z czegoś żyć.
Pierwszy przyszedł proboszcz. Rozsiadł się. Zażyczył sobie kawy z koniakiem, których leśny mag nie miał. Siorbnął ziółka, wypluł i spytał o imprimatur, czyli zgodę biskupa na prowadzenie tego rodzaju podejrzanych usług, której mag również nie miał. Ksiądz wyszedł bez pożegnania, pomrukując coś pod nosem.
Drugi przyszedł urzędnik z magistratu. Rozsiadł się. Zażyczył sobie łapówki, której leśny mag nie dał, bo nie miał gotówki. Urzędnik, siorbnął ziółka, wypluł i spytał o zgodę burmistrza na prowadzenie, tego rodzaju podejrzanych usług, której mag również nie miał. Referent wyszedł bez pożegnania, pomrukując coś pod nosem.
Trzeci przyszedł policjant. Rozsiadł się. Zażyczył sobie wódki, której leśny mag nie miał, gdyż był abstynentem. Policjant, siorbnął ziółka, wypluł i spytał o zgodę komendanta, naczelnika skarbówki, straży pożarnej, lekarza powiatowego, stacji epidemiologicznej, stacji uzdatniania wody, zakładu ubezpieczeń, dyrektora dróg publicznych i najemcy – na prowadzenie, tego rodzaju podejrzanych usług, których to zezwoleń mag, rzecz jasna, również nie miał. Aspirant wyszedł bez pożegnania, pomrukując coś pod nosem. Zostawił wezwanie na posterunek i…mandat.
Przyszli kolejni: strażak, kominiarz, weterynarz, urzędnik z elektrowni, trzech sąsiadów i jeszcze ktoś, i ktoś jeszcze, kogo profesji, uprawnień oraz urzędu Jan Nowak, dawniejszy mag leśny, nie spamiętał.
Nocą ktoś rzucił kamieniami w jego okna. Na kawałku cegły owinięta była kartka z napisem: Zboczeńcy wynocha! Oraz rysunek przypominający szubienicę.
O świcie pojawiła się przemiła staruszeczka wraz z dryblasem, najprawdopodobniej synem wyposażonym w kij baseballowy. Kobiecina, od której posesję mag wynajął wrzeszcząc na całe gardło zażądała pełnej opłaty za miesiąc z góry wynajmu, zadośćuczynienia za wybite szyby oraz zamalowanie obraźliwego napisu na murze: Zboczone homopaty won! Tu jest Wryć Wielka wolna od zboczeń…I…kazała się Janowi Nowakowi wynosić i to natychmiast. Dyskusja o nienależnej opłacie okazała się bezowocna a wobec braku gotówki syn starszej pani zarekwirował na poczet rzekomego długu, wózek, którym mag przyjechał do miasteczka, muła i kuferek.
I tak o to po jednym dniu i jednej nocy pobytu w uroczo położnej Wryci Wielkiej Jan Nowak, dawniejszy mag leśny, znany niegdyś jako Jarema Radomysł Słupek, ruszył w dalszą drogę na piechotę, mając przy sobie pusty mieszek a na sobie dziurawą kapotę, gdyż syn uroczej staruszeczki zabrał również jego rzeczy osobiste.
Czy zastanawiał się na pointą, nad lekcją jaką odebrał w miasteczku Wryć Wielka? Owszem, wyciągnął zza pazuchy książkę, którą ukrył w ostatniej chwili, choć pewnie nie wzbudziłaby zainteresowania syna uroczej staruszeczki jako coś godnego do spieniężenia, i na głos odczytał zaznaczony wcześniej fragment:
Wolność oznacza zrozumienie. Trzeba zrozumieć grę, w którą grają ludzie i widząc, że z jej powodu dusza nie może się rozwijać, że z jej powodu nie możesz być sobą, po prostu wyjść z gry, bez żalu, bez zastanowienia, bez walki a przez to bez szramy na duszy.
Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!