– Nic.
– Jak to nic? – Kunegunda, właścicielka warzywnej budki na rogu Grottgera i Malczewskiego, zdziwiła się słysząc tak krótką i kategoryczną odpowiedź swego pracownika i poniekąd przyjaciela lub kogoś w tym rodzaju.
– Niczego nie da się przyspieszyć, niczego zmienić. Niczego nie można naprawić. – Stwierdził.
– Co ty opowiadasz? Przedsiębiorczość, działanie, cele, czy choćby teoria przyciągania. Ludzie się zmieniają. Ludzie są coraz bardziej świadomi i biorą sprawy w swoje ręce.
– To iluzje – Rzekł Jan Nowak przecząco kręcąc głową. – Naiwność. Fałszywe nadzieje. Pozorne obietnice. Puste tęsknoty. Przez wiele lat ta byłem kimś w rodzaju duchowego nauczyciela. Przyjmowałem każdego, kto potrzebował pomocy lub choćby odrobiny wiedzy i wszystko na nic. Czy był to człowiek, gnom, czy kobold, wiedźma czy zwykły borsuk, lis albo kuna. Nic. Bez sku te czność. Ludzie a zwłaszcza krasnale się nie zmieniają. Nie zmieniają się bo nie chcą. Przychodzą po pomoc, gdy doskwiera im inny człowiek lub krasnal. Gdy kuna, wiejski burek, albo borsuk czują się zagrożeni skamlą o pomoc ale gdy tylko poczują się pewniej, wracają do dawnych nawyków. Zwłaszcza ludzie i krasnale, choć w zasadzie kuny, borsuki i cała reszta tak samo, bez różnicy.
– Jesteś wypalony i zgorzkniały. Zgorzkniałość to najgorszy rodzaj mizantropii. Rozumiem to ale nie pochwalam i nie podzielam. – Oznajmiła Kunegunda z uśmiechem podając klientce pęczek rzodkiewek. Wydała resztę i kontynuowała: – Ludziom trzeba ufać a zwłaszcza tym małym, śmiesznym, niewinnym istotom jak krasnale, koboldy, czy borsuki.
– Nie są niewinne. Może kogoś śmieszą ale z pewnością nie mnie. Krasnale są zawistne i chytre. Potrafią przez wiele tygodniu udawać przyjaciół i zdradzą cię przy pierwszej, lepszej okazji. Nawet nie za worek srebrników ale za miskę smaczniejszej zupy, bo w twojej nie było mięsa a w tamtej jest. Borsuki? Są gnuśne. Wiedźmy? Agresywne i lubieżne. Myśliwi, gajowi, drwale? To głupcy. Po kieliszku nie odróżniają siekiery od łopaty. Lisy? Leśni kloszardzi. Wiki? Bardziej zalęknione od psów. Psy? Niewolnicy ludzi. Ludzie…
– Daj spokój! Nie chcę tego słuchać! Jesteś rozdrażniony, rozżalony i wypalony. Przynieś lepiej z zaplecza ogórki i koper, bo na straganie są już mocno przebrane. I weź też młodą cebulę! – Krzyknęła w ślad za Janem Nowakiem, dawnym leśnym czarodziejem, który postanowił żyć w wielkim mieście incognito.
Jednakże, czy to w przypływie szczerości, czy też tęsknoty za dawnym życiem, czy też z powodu natarczywych pytań pani Kunegundy pewnego popołudnia, przy wyjątkowo małym ruchu w sklepiku z powodu deszczowej pogody, opowiedział swoją historię. Odtąd, przynajmniej w oczach pani Kunegundy, nie był już anonimowy i to go zgubiło.
W zasadzie nawet nie tyle zgubiło, co w sposób nieunikniony doprowadziło do nieuniknionej pointy. Jan Nowak od dawna nie czuł się zgubiony, gdyż dawno temu zgubił niemal wszystko co było do zgubienia. Ostatnimi czasy zaś to, co jeszcze zgubione nie było, rozdał – w dodatku całkowicie świadomie.
Po chwili pojawił się z workiem cebuli i skrzynką ogórków. Był krzepki jak na swój wiek.
– Rzodkiewki mamy mało na zapleczu a dzisiaj dobrze idzie. – Stwierdził.
– Dobrze idzie bo obniżyłam cenę. Zarabiamy na niej grosze ale tacy są ludzie, nie narzekam. Kupują pęczek rzodkiewek za dwa złote ale wybrzydzają jakby kupowali trzypokojowe mieszkanie. Dla każdego trzeba być miłym, bo niezadowolony klienty, choćby i groszowy, więcej nie przyjdzie. – Pani Kunegunda z firmowym uśmiechem obsłużyła kolejną klientkę, która kupiła rzodkiewkę i…jednego ogórka. Wydała reszty kilka groszy i powróciła do przerwanego wątku.
– I jak ty chcesz zapomnieć o przeszłości, kiedy ciągle rozpamiętujesz, narzekasz i co gorsza oceniasz innych? Nie uciekniesz od ludzi. Od siebie też nie uciekniesz. Ludzi, krasnali, a nawet wiedźmy trzeba lubić, szanować, doceniać, wtedy odwzajemnią twoją postawę. Co wysyłasz, to wraca. Sam o tym mówiłeś ze sto razy. – Stwierdziła może nieco zanadto arbitralnie, gdy tymczasem Jan Nowak spryskiwał owoce zimną wodą, żeby wyglądały świeżo w upalny poranek. – Postanowiłeś odmienić swoje życie ale od ludzi nie uciekniesz. Od siebie też nie uciekniesz. – Dodała po chwili i uświadomiła sobie, że się powtarza, po czym uzupełniła: – Krasnale, koboldy, wiedźmy i ogry nawet tutaj, w mieście, żyją, pracują, zaopatrują się także w moim warzywniaku. Być może są bardziej uspołecznione, może bardziej dyskretne ale to również nasi klienci, jak wszyscy.
Po chwili pani Kunegunda rozejrzała się ale Jana Nowaka nie było na ulicy, gdzie jeszcze przed chwilą spryskiwał rośliny. Zajrzała na zaplecze i tam też go nie było. W starej furgonetce, na siedzeniu pasażera, leżały klucze których używał.
– Odszedł głupi ciul! – Walnęła drzwiami od furgonetki z całej siły. – A tak mogło mu być ze mną dobrze! Kretyn! Niewdzięcznik! Czego mu brakowało w moim warzywniaku? Idiota! – Wykrzyczała na całe gardło bardziej rozżalona niż wściekła. Gwałtownie otworzyła drzwi, weszła do sklepiku wprost z zaplecza i dopiero wtedy zorientowała się, że nie odszedł, tylko schylił się żeby poukładać marchew, buraki i włoszczyznę w skrzyniach.
Ale Jan Nowak najwyraźniej usłyszał jej słowa i dopiero wtedy odszedł, na zawsze. Po prostu odstawił spryskiwacz, otrzepał spodnie i bez zapłaty za pracę, bez słowa – odszedł. Nawet nie wziął jabłka ze straganu, nawet małej śliwki. Spojrzał na panią Kunegundę jakoś tak dziwnie, potem wzrok przeniósł na pobliski mur, na którym widniał napis: Stań się celem, który chcesz osiągnąć, gdyż tylko cel, którym jesteś jest możliwy do osiągnięcia.
Nic nie powiedział i odszedł.
Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!