– Oglądałem film, niezbyt długi, w zasadzie filmik. – Rzekł B’Ozon Niepogodny do swego przyjaciela Broma Tristego nalewając do talerzy zupę, jak co wieczór, odkąd Broma u niego zamieszkał. Tym razem była to grzybowa z łazankami. – Artyści świętowali fetę z okazji setnego a może nawet tysięcznego przedstawienia, które święciło tryumfy. Był rok 1999. Spostrzegłem znaną piosenkarkę, szczuplutką, ze spineczką we włosach. I kolejną, młodziutką, która śpiewała mocno, promiennie. I ze dwóch aktorów, piękni, wysocy, przystojni, długowłosi. Dziś jeden łysy, drugi siwy i zgarbiony, obaj dość znani, choć jakoś złamani. Masa ludzi na scenie. Nie wszystkich kojarzę. Śpiewają, kołyszą się, euforia. Na scenie reżyser. Wyprostowany, wysoki, pełen energii. Dumny. Sukces. Sukces jakiego w tym kraju nie było. Miałem nawet wrażenie autentycznej radości na scenie pełnej młodych artystów.
– No i do czego zmierzasz, drogi czarodzieju? – Zastanowił się Broma. – Bo ty zawsze do czegoś zmierzasz, nigdy nie mówisz niczego, od tak sobie.
– Rzeczywiście, być może jestem jednym z tych nielicznych, którzy codziennie wyrzucają śmieci i codziennie zadają sobie jakieś inspirujące pytanie? – Zaśmiał się. – Nie, nie jak ten malowany, komiczny polityk, który wyznawał, że codziennie się czegoś uczy a praktyka pokazała, że niczego nie umie. Takie bredzenie, to domena polityków, zaś czarownicy, mistrzowie przywołań nie mogą sobie pozwolić na dezynwolturę, zatem ja, no cóż…
– Co masz na myśli mówiąc, że codziennie wyrzucasz śmieci? – Przerwał mu Broma zaciekawiony.
– Codziennie rozstaję się z jakimś mniemaniem na własny temat albo z osądem rzeczywistości i codziennie zaczynam od nowa. Jakbym poznawał świat po raz pierwszy. To ćwiczenie pozwala mi nie popadać w schematy i nie powtarzać stereotypów. Ale wracając do tego filmiku. Dziś widzę zamiast tamtych, radosnych dziewczyn – zmęczone, zbotoksowane kobiety, smutnych mężczyzn, zniszczoną twarz reżysera – jakby wszystko czego doświadczyli od tamtego dnia, gdy odbył się super jubileusz, było chybione, jakby zaimpregnowały ich litry alkoholu i kilogramy nieszczęść. A dotarli przecież na szczyt sławy, nierzadko na wyżyny finansowe, niejednokrotnie stali się ikonami, ekspertami, mistrzami i mistrzyniami. I po co im to było?
– No właśnie? Po co im to było? Co utracili po drodze? Czego nie dostrzegli? – Zafrasował się Broma Triste. – Być może skonfrontowali się z pustką? Bo gdy przyszła sława i pieniądze okazało się, że wciąż czegoś im brak, że piękno jest iluzją a czerwone lamborghini i dom w drogiej dzielnicy nie załatwiają sprawy?
– Owszem ale skąd ta pustka? Dlaczego nie daje się jej zapełnić czerwonym lamborghini i domem w drogiej dzielnicy? – B’Ozon uśmiechnął się zagadkowo jak zawsze, gdy miał w zanadrzu jakąś bajkę albo metaforę.
– Czekali na sukces, pragnęli sławy, pokonywali konkurentów, przezwyciężali trudności, ciężko pracowali i gdy już weszli na jakieś wymarzone podium nagle okazało się, że radość trwa tylko chwilę a potem znów zionie pustka, tym straszniejsza, że w pięknych dekoracjach, we wspaniałym domu, w świetle reflektorów. – Stwierdził Broma i z apetytem jadł dalej.
– No tak – Przytaknął B’Ozon. – Znasz tę bajkę o sierotce, której ojciec powtórnie się ożenił? Macocha miała dwie córki, mniej więcej w wieku sierotki i rzecz jasna faworyzowała swoje pociechy a poniżała pasierbicę. Ojciec, jak to z facetami bywa, odpuścił sobie i nie dawał wsparcia córce. Ot, rodzina dysfunkcyjna. Nie jakaś tam wielka patologia, ale rozliczne problemy wychowawcze no i wykluczenie społeczne dziewczynki. U nas – norma. Nikt się nie dziwi. Nic wielkiego. Na szczęście matka chrzestna stanęła na wysokości zadania i potajemnie wsparła dziecko. Pamiętasz? Karoca, suknia, buty, fryzjer, zaprzęg, czyli atrybuty celebrytki. Dziewczyna jedzie na bal dobroczynny w jakiejś stacji telewizyjnej. Tam, jako nieznana buzia, budzi zainteresowanie dziennikarzy, w tym samego księcia programów typu reality show. Łowca talentów, łamacz serc, stary lowelas, ponoć rozwiązły i arogancki, taki co to nie odpuszcza płci obojga, dziaders ale z tych nietykalnych, natychmiast zwraca uwagę na nową, potencjalną zdobycz. Cwaniak i rzecz jasna duopoliz jak wielu w jego sytuacji, starzejący się i czujący oddech młodych wilczków na plecach, postanawia nieznaną piękność uwieść, wylansować i podporządkować sobie. Nowa twarz, nowa afera – on w towarzystwie pięknej nieznanej, odtrącający poprzednią kochankę, rzecz jasna. Będzie temat prasowy i jego wizerunek znowu się ożywi. Jednak przed wszystkim dała znać o sobie jego lubieżność. Nie mógł z dziewczyny spuścić z oczu, zauroczony.
– Znałem trochę inną wersję tej historii, ale kontynuuj. – Broma Triste przytaknął zaciekawiony i dokroił chleba.
– Ona, rzecz jasna, godzi się już pierwszego wieczoru na bliższą znajomość z królem telewizji. O dziwo starszy pan, rzeczywiście zadurza się w młodej, niewinnej pannie a potem nawet zakochuje. I tu zaczyna się dramat, choć ona z pozoru wykorzystuje swoją życiową szansę, podobnie sądzi on, że w wieku dojrzałym pojawiła się wreszcie prawdziwa miłość…i nie ma się czemu dziwić.
– Więc gdzie jest haczyk? – Tym razem Broma uśmiechnął się dwuznacznie i dolał sobie zupy.
– Ona, no cóż, pochodzi z małej wsi. Wygląd, to nie wszystko. Niczego nie umie oprócz zmywania garów i smażenia placków ziemniaczanych. O seksualności wie tyle, że jest grzeszna i obrzydliwa, z lekcji religii prowadzonej przez starą, zgorzkniałą zakonnicę. O rodzinie tyle, że ojciec jest pochmurny i pije a macocha wredna. Ma trzy klasy handlówki, czyli wyuczyła się na sklepową, którą nie chce być, ale do innej szkoły było za daleko. Nie ma żadnych kompetencji do bycia celebrytką a tym bardziej gwiazdą. Owszem z czasem czegoś się nauczy, może nawet coś zaśpiewa albo zagra w telewizji, ale przecież nigdy nie spytała siebie samej kim chce być? Pustka. Podobnie król telewizji, który już dawno sprzedał swoją duszę w tysiącach kompromisów, targów i uników. Pustka. Jednej pustki nie zakryje celebrycki blichtr a drugiej nie wypełni zryw miłości. Pustka z pustką dają ogromną pustkę. Wyjącą po nocach pustkę. Pustkę zimną jak skała.
– I co byś im poradził? – Spytał Broma.
– Nauczyłbym im ich oboje doświadczać pełni – zaśmiał się B’Ozon. – I pewnie zacząłbym od gotowania zupy na kolację. Ugotować zupę, dosmakować zupę, docenić zupę, zjeść razem zupę, rozmawiać przy jedzeniu zupy na intersujący temat – to znaczy być tu i teraz, być naprawdę.
Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!