hortensje - koan

Prezent dla Ewy od Adama na urodziny

Hortensje – koan – Prezent dla Ewy od Adama na urodziny

Anabel jak zwykle posprzątała kuchnię. Wcześniej zmyła garnki i naczynia po obiedzie. Zawsze robiła to sama, taki nawyk. Wszystkiego doglądała sama, choć od dawna nie musiała.

Mrugnęła oczami. Chyba przysnęła na krześle pod oknem. Spojrzała na żelazną patelnię i garnek z emblematem po matce. Wciąż miała te stare graty z dawnych lat. Lubiła je, dobrze się w nich gotowało, choć od dawna nic w nich nie przyrządziła. Miała kucharkę.

Ach, patelnia. Sądziła, że Mały ją ukradł. A tymczasem oszczędzał, handlował rupieciami i w końcu od Cyganów kupił, dla niej, w prezencie na urodziny. Tamtego dnia przyniósł ją i z dumą wręczył z napisem: „ukochanej siostrze na urodziny od brata”. Najpierw na niego nawrzeszczała, głupia, sądząc, że ją ukradł, a potem oboje utonęli we łzach i w uściskach, gdy wyznał jak ciężko na patelnię pracował.

Przypomniała sobie tamto, dawne mieszkanie. Obiad jak dziś, skromny. Zupa cebulowa z ziemniakami. Małemu nie smakowały zupy. Utrapienie było z tym chłopakiem. Jadłby tylko kiełbasę i bułki, no i makowiec. Tego nigdy mu nie było za mało. Skąd brać na świeżutką kiełbasę? Tamtego dnia rano przeliczyła pieniądze. Całe szczęście, że jest renta, pomyślała wówczas. Renta po rodzicach. Cud jakiś. Gdyby nie to…Sama nie wie. A właściwie wie. Są sprawy, które się wie i już. Nigdy nie pozwoliłaby na rozłąkę z Małym. Nigdy, za nic.

Gdyby nie renta i dobra wola wujka poszliby w niewolę. Takie czasy. Czasy były takie, że rozdzielali rodzeństwa, że za długi słali do kolonii albo w jeszcze gorsze miejsca. Nigdy nie zapomni Florence. Jej przyjaciółkę, najpierw wyrzucili z manufaktury bawełnianej, bo kupili nową, wydajniejszą maszynę; potem wyrzucili z wynajmowanej izby, bo nie miała już czym płacić i wreszcie wywieźli na statek w porcie. Florence, sierota jak oni. Gruby komornik wymachiwał sądowym nakazem.  

– Za długi i niewypłacalność zaciągniętych kredytów, akt deportacji do kolonii – tu wymienił dziwną nazwę i wrzeszczał dalej – z podpisem sędziego Jean – Jacques’a Micheaux w imieniu Republiki…bla bla bla, bla bla bla.

Florence pomieszkiwała u nich prze jakiś czas. Próbowała dorabiać to szyciem, to sprzątaniem. Mały ją uwielbiał. Gdy na jego oczach dwaj żandarmi i komornik wywlekli Florence, Mały poprzysiągł, że zostanie sędzią stanu i zakaże takich praktyk. Godzinami potem plótł opowieści jak to zaprowadzi porządek na świecie i takich komorników będzie surowo karał. Aż Anabel przestraszyła się, że wyrośnie z niego jakiś buntownik a nie daj boże rewolucjonista albo jakobin.

Ciężko pracowała. Wuj załatwił jej sprzątanie dwóch kamienic. Było bezrobocie i o dobrą pracę było bardzo trudno. A czynsz i szkoła dla Małego kosztowały. Nie mówiąc o jedzeniu i jako takim przyodziewku. A Mały wyrastał z każdych portek i najgorsze, że z butów. Porządne buty sporo kosztowały.

– Po co szkoła dla Małego – dziwił się wuj – nie lepiej oszczędzać, Anabel? Szkoła to rozrzutność a Mały i tak wyrośnie na chuligana. Już się na niego skarżą. Następnym razem, gdy wybije szybę w dorożce nie skończy się na batach i odszkodowaniu oraz na przeprosinach, które osobiście, osobiście – podkreślił wuj – musiałem złożyć ale wsadzą go zakładu dla młodych bandytów.  

Kiwała tylko głową, dziękowała wujowi ale wiedziała, że szkoła, szkoła to jedyna szansa dla Małego. W końcu coś w nim zaskoczy, w końcu doceni, w końcu zrozumie. Bała się podsycać w nim tę jakobińską, rewolucyjną nutę ale ją wzmacniała w nadziei, że to Małego zmotywuje.

– A może i sędzią stanu a może i nawet sędzią trybunału zostaniesz! – Mówiła. – Tylko się ucz braciszku. Ucz się, bo sędziowie wszystko wiedzą a co najważniejsze o wszystkim na tym świecie decydują.  

Sprzątała eleganckie kamienice w IX dzielnicy. Całe szczęście, gdyż mieszkali tam przyzwoici ludzie, choć sknery. Nigdy żadnego napiwku ale dzień dobry i owszem, odpowiadały nawet najelegantsze damy. I razu pewnego jedna z nich, to był cud, jedna z nich, ni stąd ni zowąd zaoferowała swoją pomoc Małemu, żeby dalej się uczył. Już, już miał iść do fabryki na taśmę. A tu nagle cud. Mały pomagał jej dzielnie, zwłaszcza w soboty, gdyż wszystko musiało błyszczeć na niedzielę. Pięknie śpiewał. Jego głos rozchodził się po klatce schodowej. Zmywał i śpiewał. Mitygowała go lecz może ten śpiew, te dawne pieśni sprawiły, że starsza dama sypnęła groszem i Mały mógł dalej się kształcić.  

Co prawda potem okazało się, że renta po rodzicach wcale nie było łaską wuja, gdyż ten odziedziczył spory majątek rodzinny, a to co płacił w rzekomej rencie, było ledwie jałmużną, którą odkupował swoje poczucie winy, stary złodziej. Ludzie. Jedni pomagali, inni wysyłali niewinne dzieci za ocean. Ludzie są dziwni, pomyślała.   

Znowu przysnęła albo tylko tak jej się wydawało. Do kuchni wszedł kamerdyner.

– Och madame Anabel, pani znowu w kuchni? – Ukłonił się nisko. – Doprawdy dam kucharce do słuchu. Nie powinna pani jej wyręczać, madame. Przybył sędzia stanu, pani brat – kamerdyner uśmiechnął się – z wielkim bukietem niebieskich hortensji, które tak Pani lubi!

– Mój Mały! – Energicznie wstała i podeszła do drzwi. – Mój sędzia stanu, pamiętał.


Zamów najnowszą książkę!

Światło w mroku. Jak pomagać sobie i innym w obliczu lęku i traumy wywołanych wojną?. - Maciej Bennewicz, Anna Prelewicz
Udostępnij:

Zapoznaj się również z naszą drugą książką wydaną w tym roku!

Wolna i szczęśliwa. Jak wyzwolić się z toksycznego związku. - Maciej Bennewicz, Anna Prelewicz
Udostępnij:

Maciej Bennewicz

Założyciel i pomysłodawca Instytutu Kognitywistyki. Twórca podejścia kognitywnego m.in w mentoringu, tutoringu, coachingu oraz Psychologii Doświadczeń Subiektywnych. Artysta, pisarz, socjolog, wykładowca, terapeuta, superwizor.